- 4 cze 2012, o 19:16
#11415
Teraz jak się męczę z panią Ł., to myślę sobie, że jakbym była świadoma problemu to bym się nie rozmnażała. Z drugiej strony tłumaczę sobie, że prawie każdy jest na coś chory, coś przekazuje, jakieś skłonności do określonych chorób. U jednych miażdżyca, u innych cukrzyca itp. itd. A niby w czym łuszczyca jest gorsza? Moim zdaniem w niczym, tyle, że bywa bardziej uciążliwa..
Ja mam (jak do tej pory) względnie lekką postać: miałam pierwszy wysiew w wieku ok. 21 lat, potem 20 lat remisji. Prawdę mówiąc zapomniałam, że jestem chora, uznałam, że był to jednorazowy epizod, zbieg przyczyn, wyleczone, zaleczone i przeszło. Ale nie ma lekko, rok temu wróciło z całą mocą, masywny wysiew na całym ciele, parę miesięcy remisji, w tym roku po anginach znowu mnie wysypało, głównie plecy, nogi, głowa - na szczęście nie tak tragicznie jak rok temu, ale wiadomo - nie znam dnia ani godziny. U moich dzieci poki co nie widać, ale cóż - mnie się też ujawniła dopiero po 20-tce, więc gwarancji nie ma. Natomiast w rodzinie mam: mamę (która miała wysiewy do 27 roku życia, potem mnie urodziła i od tego czasu nie miała wysiewów), jej brat - całe życie się męczył, mój siostrzeniec (2 siostry nie miają, 3 ich pozostałych dzieci też nie mają).
Mimo racjonalizacji, mimo względnie łagodnej formy choroby, zdarzają mi się jednak takie myśli: gdybym nie miała tej długiej remisji, gdybym nie uznała się za zdrową, gdybym te 20 lat temu wiedziała więcej o tej chorobie (że długa remisja wcale nie oznacza wyzdrowienia, że choroba może w każdej chwili wrócić i to w cięższej formie) - to nie wiem, czy świadomie bym się decydowała na dzieci. Bo jednak przekazałam dzieciom i ich potencjalnemu potomstwu te zdefektowane geny...