- 10 gru 2014, o 11:04
#23810
Witam wszystkich,
Po długim anonimowym buszowaniu na forum, nadszedł czas na prezentację. Śląska dziołcha Basia, dzieli życie z koleżanką ł. od 9 lat, która to rozgościła się na dobre na skórze głowy.
Zaczęło się bardzo niepozornie i niewinnie, zmiana na głowie była wielkości małego paznokcia, a lekarz leczył mnie na grzybicę. Po kilku latach pojawiła się jeszcze jedna plamka, ale wtedy nie specjalnie mi to doskwierało (większym problemem był trądzik) i nie przykładałam do tego zbytniej wagi. Chyba w zeszłym roku ł. zajęła co najmniej ½ skóry głowy, a od początku tego roku zaczął się „horror”. Tak jak już wspominałam, nie interesowałam się leczeniem ł. i kolejne sterydy oraz zapewnienia, że będzie dobrze, łykałam jak młody pelikan, m. in. Curatoderm, Dermovate (wylewane hektolitrami, wsmarowywane kilogramami), Elocom, Clobex, Novate, Cutivate, Daivobet. Jak wiecie z doświadczenia efekt był, ale szybko czar po nim pryskał. Na wiosnę moja dotychczasowa pani doktor pocieszała, że wraz z poprawą pogody i na głowie się poprawi. Lato zbliżało się nieubłaganie, a na głowie coraz gorzej. Zmobilizowało mnie to do zajrzenia m.in. na to forum i dopiero otworzyły mi się oczy! I to szeroko. Pomaszerowałam czym prędzej do lekarki po receptę na Cocois (tak przez wielu chwalony) i inne leki niesterydowe, i wiecie co usłyszałam? Że w Polsce nie ma leków na łuszczycę oprócz sterydów, trzeba się z tym pogodzić
Tyle dobrego, że otrzymałam receptę na Daivonex (poprosiłam wprost na podstawie Waszych rekomendacji), w aptece kupiłam szampon dziegciowy i zaczęłam leczenie na własną rękę. Papka drożdżowa co wieczór, potem na całą noc, mycie głowy, Daivonex i tak w kółko. Po 3 miesiącach systematycznych zabiegów RAZ osiągnęłam efekt braku łuski i nieco bledszych wykwitów na skórze. Niestety po 2 dniach łuska wróciła na swoje miejsce, a ja z powrotem rozpoczęłam mozolną walkę.
Jesień i ł. nie były dla mnie łaskawe. Głowa swędziała niewyobrażalnie, ja drapałam się jak szalona, łuska narastała, uczucie ściągnięcia i suchości nie do opisania, piekło podczas mycia szamponem, o farbowaniu włosów mogłam zapomnieć. Zadomowiła się w uszach i za nimi, na twarzy pojawiły się dwie symetryczne plamki (na szczęście tylko czerwone) na policzkach. Załamana na portalu dobry lekarz znalazłam lekarkę z całkiem dobrymi opiniami i umówiłam się na prywatną wizytę. Nie chcę chwalić dnia przed zachodem słońca, ale wydaje mi się, że po wieloletnich pielgrzymkach do lekarzy z NFZu, w końcu trafiłam na kompetentną osobę. Rozmawiałyśmy 40 minut (!), dr nie bała się dotknąć głowy – spotkałam się już z lekarzami, którzy diagnozowali chorobę z odległości 1 metra przy słabym oświetleniu, albo odgarniali włosy długopisem... Z góry zastrzegła, że nie leczy sterydami, że spektrum działania leczniczego na głowie mamy szerokie (naprawdę? Przecież w PL nie ma czym leczyć) i zapytała, ku mojemu ogromnemu zdziwieniu, czy choruję na bielactwo (a choruję). Skwitowała uśmiechem, że chyba należę do nerwusków i należy zastanowić się nad wizytą u psychologa. W końcowym rozrachunku od 18.11 rozpoczęłam leczenie kompleksowe: łuszczyca, bielactwo, trądzik. Na skórę głowy dostałam maść recepturową (w składzie m.in. jest kwas salicylowy i mocznik), którą stosuję codziennie na noc. Efekt fenomenalny! Ból też
Niestety ze względu na drapanie do dziś dnia cierpię, jak narzeczony nakłada mi ją na głowę. Stopień złuszczania był tak ogromny, że przez tydzień chodziłam do pracy w czapce – gdzie się nie ruszyłam, tam leciały płaty skóry. Ogromnie się stresowałam w tym czasie, bo wiedziałam, że spadnie na mnie lawina pytań – nikt normalny nie siedzi przecież w biurze przez 8 godzin z czapką na głowie. Postawiłam jednak na szczerość i powiedziałam wprost o swoim problemie. Nie żałuję, bo teraz jestem Ciocią Dobrą Radą
Okazało się, że sporo osób (albo ich dzieci) ma problemy skórne i wiele osób konsultowało ze mną objawy/lekarstwa/porady itd. Na dzień dzisiejszy łuska w 80% zniknęła z mojej głowy (a nie stuknęła nawet miesięcznica leczenia!), czerwone placki robią się coraz jaśniejsze. Niestety łuszczyca przesuwa się w dół głowy, pojawiła się poniżej linii włosów (na karku) – trochę mnie to martwi, ale tłumaczę to sobie jej ewakuacją
Widoczne efekty i postępy napawają mnie optymizmem, mam nadzieję, że idzie ku dobremu. Za 7 dni mam wizytę kontrolną, ciekawa jestem jaki będzie kolejny etap leczenia.
Oprócz tego głowę myję szamponem Paraderm Plus. Plamy na twarzy i w uszach smaruję maścią Protopic 0,1%. Z diety zupełnie wyeliminowałam cukier i produkty zawierające kakao. Ograniczyłam kawę z 3 do 1 dziennie, piję zielone herbaty i melisę. Na czas leczenia zrezygnowałam z alkoholu (jak na imprezie integracyjnej z pracy napiłam się drinka, to rano o mało nie dostałam zawału przed lustrem – moje policzki świeciły na czerwono jak radary!) – nie zauważyłam, żeby piwo w jakiś znaczący sposób wpływało na zaostrzenie zmian, ale wolę dmuchać na zimne. Przygotowuję się psychicznie na wytoczenie najcięższych dział, jestem w stanie zrobić bardzo wiele (nawet zrezygnować z ulubionej szyneczki i wcinać zielone), żeby tylko przegonić to cholerstwo. Staram się myśleć pozytywnie i nie przejmować błahostkami, jak to miało miejsce dotychczas.
Cierpliwym dziękuję ze przebrnięcie przez moją długą historię, to już koniec prezentacji. Do sklikania!
Basia.
Po długim anonimowym buszowaniu na forum, nadszedł czas na prezentację. Śląska dziołcha Basia, dzieli życie z koleżanką ł. od 9 lat, która to rozgościła się na dobre na skórze głowy.
Zaczęło się bardzo niepozornie i niewinnie, zmiana na głowie była wielkości małego paznokcia, a lekarz leczył mnie na grzybicę. Po kilku latach pojawiła się jeszcze jedna plamka, ale wtedy nie specjalnie mi to doskwierało (większym problemem był trądzik) i nie przykładałam do tego zbytniej wagi. Chyba w zeszłym roku ł. zajęła co najmniej ½ skóry głowy, a od początku tego roku zaczął się „horror”. Tak jak już wspominałam, nie interesowałam się leczeniem ł. i kolejne sterydy oraz zapewnienia, że będzie dobrze, łykałam jak młody pelikan, m. in. Curatoderm, Dermovate (wylewane hektolitrami, wsmarowywane kilogramami), Elocom, Clobex, Novate, Cutivate, Daivobet. Jak wiecie z doświadczenia efekt był, ale szybko czar po nim pryskał. Na wiosnę moja dotychczasowa pani doktor pocieszała, że wraz z poprawą pogody i na głowie się poprawi. Lato zbliżało się nieubłaganie, a na głowie coraz gorzej. Zmobilizowało mnie to do zajrzenia m.in. na to forum i dopiero otworzyły mi się oczy! I to szeroko. Pomaszerowałam czym prędzej do lekarki po receptę na Cocois (tak przez wielu chwalony) i inne leki niesterydowe, i wiecie co usłyszałam? Że w Polsce nie ma leków na łuszczycę oprócz sterydów, trzeba się z tym pogodzić

Jesień i ł. nie były dla mnie łaskawe. Głowa swędziała niewyobrażalnie, ja drapałam się jak szalona, łuska narastała, uczucie ściągnięcia i suchości nie do opisania, piekło podczas mycia szamponem, o farbowaniu włosów mogłam zapomnieć. Zadomowiła się w uszach i za nimi, na twarzy pojawiły się dwie symetryczne plamki (na szczęście tylko czerwone) na policzkach. Załamana na portalu dobry lekarz znalazłam lekarkę z całkiem dobrymi opiniami i umówiłam się na prywatną wizytę. Nie chcę chwalić dnia przed zachodem słońca, ale wydaje mi się, że po wieloletnich pielgrzymkach do lekarzy z NFZu, w końcu trafiłam na kompetentną osobę. Rozmawiałyśmy 40 minut (!), dr nie bała się dotknąć głowy – spotkałam się już z lekarzami, którzy diagnozowali chorobę z odległości 1 metra przy słabym oświetleniu, albo odgarniali włosy długopisem... Z góry zastrzegła, że nie leczy sterydami, że spektrum działania leczniczego na głowie mamy szerokie (naprawdę? Przecież w PL nie ma czym leczyć) i zapytała, ku mojemu ogromnemu zdziwieniu, czy choruję na bielactwo (a choruję). Skwitowała uśmiechem, że chyba należę do nerwusków i należy zastanowić się nad wizytą u psychologa. W końcowym rozrachunku od 18.11 rozpoczęłam leczenie kompleksowe: łuszczyca, bielactwo, trądzik. Na skórę głowy dostałam maść recepturową (w składzie m.in. jest kwas salicylowy i mocznik), którą stosuję codziennie na noc. Efekt fenomenalny! Ból też



Oprócz tego głowę myję szamponem Paraderm Plus. Plamy na twarzy i w uszach smaruję maścią Protopic 0,1%. Z diety zupełnie wyeliminowałam cukier i produkty zawierające kakao. Ograniczyłam kawę z 3 do 1 dziennie, piję zielone herbaty i melisę. Na czas leczenia zrezygnowałam z alkoholu (jak na imprezie integracyjnej z pracy napiłam się drinka, to rano o mało nie dostałam zawału przed lustrem – moje policzki świeciły na czerwono jak radary!) – nie zauważyłam, żeby piwo w jakiś znaczący sposób wpływało na zaostrzenie zmian, ale wolę dmuchać na zimne. Przygotowuję się psychicznie na wytoczenie najcięższych dział, jestem w stanie zrobić bardzo wiele (nawet zrezygnować z ulubionej szyneczki i wcinać zielone), żeby tylko przegonić to cholerstwo. Staram się myśleć pozytywnie i nie przejmować błahostkami, jak to miało miejsce dotychczas.
Cierpliwym dziękuję ze przebrnięcie przez moją długą historię, to już koniec prezentacji. Do sklikania!

Basia.