- 12 sie 2013, o 22:14
#19698
Hej!
Jestem Monia i mam 21 lat. Na łuszczycę zachorowałam w wieku 13-14lat, nawet nie pamiętam. Przyznam szczerze, że na samym początku ani ja ani nikt u mnie w rodzinie nie podszedł do tego jakoś poważnie, nie przejmowałam się, szczególnie, że pierwsze zmiany pojawiły się na skórze głowy, niewidoczne pod gęstymi włosami. I tak było przez długich kilka lat. Zakończyło się na jednej wizycie u dermatologa. Doktorka wtedy przepisała mi jakąś "robione" w aptece tłuste smarowidło, które było istnym utrapieniem. Po nasmarowaniu skóry głowy przez 2 dni nie mogłam doprowadzić jej do porządku. Wylewałam dwie butelki szamponu, butelki płynu do mycia naczyń.. ręce odpadały mi od szorowania, a włosy wyglądały, jakbym kąpała się w oleju.. Po kilkudziesięciu (dosłownie) próbach zmycia tej mazi w końcu moje włosy wyglądały znośnie. Płyny do mycia naczyń i inne specyfiki strasznie mi je zniszczyły. Ł trochę odpuszczała na drobną chwilę.. Zignorowałam problem.. Nie przeszkadzała mi w sumie mocno, nie sypało mi się mocno z głowy (chociaż przez ksywkę z gimnazjum 'królewna śnieżka' przepłakałam niejedno popołudnie). I tak sobie żyłam przez dłuższy czas. Ł wyłoniła się na czoło i za uszami.. długie włosy i grzywka były póki co dobrym, pozornie, rozwiązaniem. Po dłuższym czasie chorowania wyskoczyło mi kilka łusek na plecach.. maksymalnie pięć. Po kilku próbach walki z chorobą poddawałam się, "olewałam" problem. Co kilka miesięcy guglowałam wszystko, czytałam wypowiedzi, objawy, historie, zanosiłam się ogromnym płaczem, że nigdy tego i tak nie wyleczę, po czym.. zapominałam. W końcu wizyta u dermatologa i przepisane smarowidełka - Bedicort G, na włosy Polytar i parę innych. I tak sobie w zeszłe wakacje wyleciałam do Norwegii. Klimat sprzyjał, smarowałam się bedicortem, który efekty dawał szybko, ale na krótko. Po kilku dniach zmiany powracały. O dziwo, z wyjątkiem jednej (na plecach całkiem zaniknęła, zbladła, uciekła
). Powróciłam do Polski, w październiku zahaczyłam jeszcze o kolejną wizytę u pani dermatolog (diavobet, flucinar, na skórę głowy jakieś mieszadełko, łatwo zmywalne na szczęście, polytar) wynajęłam z ukochanym mieszkanko i wszystko się układało.. do czasu. W listopadzie/grudniu nastąpił niespodziewany wysyp mojej Ł. Tak, jak od dobrych 7lat żyła skromnie na mojej głowie i gdzieniegdzie na plecach, tak teraz - jest wszędzie. Niemalże cały brzuch pokryty w ciapkach, plecy, kilka zmian na przedramionach.. i co chwilę nowe ogniska.. co chwilę nowe, malutkie kropeczki rozrastające się w zastraszającym tempie.. zahaczające o piersi, pośladki, uda.. Z dnia na dzień jest jej coraz więcej. Z każdą kolejną zmianką łapałam większego doła, nie mogłam patrzeć w lustro - tak, jak kiedyś była znośna i niewidoczna, tak teraz stała się ogromnym utrapieniem. Do pracy nie mogę nawet spiąć włosów (zmiany na karku i wielkie plamy za uszami), przez to też przestałam chodzić na siłownię, wstydzę się odwiedzić fryzjera, a długie włosy denerwują. Z każdą dodatkową ciapką, z każdym dodatkowym dołem (co jeszcze zapewne pogarszało mój stan) niestety dochodziły kilogramy. Z nerwów i stresów, braku pokazywania ciała gdziekolwiek w ciągu ostatnich kilku miesięcy nieźle przytyłam i poziom samoakceptacji ze wzgl. na kg i Ł chyba już spadł całkiem do zera.. Fakt, że jest to nieuleczalna choroba dołował mnie tylko jeszcze bardziej i wprawiał w stan niemocy, aż nie chciało mi się z nią nic robić. Fakt drastycznego pogorszenia zauważyli najbliżsi, mama z siostrą co chwilę wyganiały mnie do dermatologa. Przekopałam internet, poczytałam kilka opinii (na szczęście jakoś mocno się nimi nie kierowałam) i wybrałam moim zdaniem odpowiedniego dla mnie doktorka i udałam się ekspresowo na prywatną wizytę. Lekarz bardzo przemiły (i bardzo przystojny!
), czytałam kilka opinii, że mimo młodego wieku ma duże doświadczenie i sporo pasji w sobie w tym, co robi. Na wizycie jak najbardziej odczułam takie wrażenie. Dostałam dość długą receptę i skierowanie na naświetlanie UVB311. Z pozytywnym [w końcu!] nastawieniem wyszłam z gabinetu. Jeśli chodzi o receptę - novate, dermovate, protopic, szampony dziegciowe. Dopiero zaczynam stosować, wszystko jest świeżą sprawą, więc mam nadzieję, że będą zbawienne dla mojej Ł, chociaż na jakiś czas. Po dwóch zastosowaniach novate już odczuwam poprawę, po protopicu też. Z wielkim entuzjazmem podchodziłam do naświetlań, szczególnie biorąc pod uwagę wiele postów, które przeczytałam i wychwalały, że były bardzo skuteczne. Pierwsze naświetlanie - minimalna dawka, lampy na 2 minuty. Wieczorem pod łydkami z tyłu nad ścięgnem zauważyłam ogromne krwiste plamy.. wyglądały okropnie. Następnego dnia poleciałam na wizytę.. doktorek był zdumiony, bo nie spotkał się wcześniej z takim skutkiem ubocznym lamp, szczególnie po jednej, krótkiej wizycie. Zdiagnozowano mi to jako zapalenie drobynch naczyń krwionośnych i było niebezpieczeństwo, że po kolejnej, większej dawce mogłoby być gorzej.. Prawdopodobnie pod wpływem temperatury po prostu mi pękają.. Przerwane naświetlanie.. Doznałam załamki, z gabinetu wyszłam z płaczem, biorąc pod uwagę to, że doktor mój uprzedził mnie, że jeżeli nie poskutkuje naświetlanie, będą konieczne silne tabletki, które mogą mi spustoszyć nieco organizm. Na daną chwilę na szczęście okazuje się, że ograniczę się do cyklosporyny.. jestem przed badaniami ogólnymi, Czekam..
Przepraszam, że mój wywód był tak długi.. Z góry dziękuję tym, którzy wytrwali!
Jestem Monia i mam 21 lat. Na łuszczycę zachorowałam w wieku 13-14lat, nawet nie pamiętam. Przyznam szczerze, że na samym początku ani ja ani nikt u mnie w rodzinie nie podszedł do tego jakoś poważnie, nie przejmowałam się, szczególnie, że pierwsze zmiany pojawiły się na skórze głowy, niewidoczne pod gęstymi włosami. I tak było przez długich kilka lat. Zakończyło się na jednej wizycie u dermatologa. Doktorka wtedy przepisała mi jakąś "robione" w aptece tłuste smarowidło, które było istnym utrapieniem. Po nasmarowaniu skóry głowy przez 2 dni nie mogłam doprowadzić jej do porządku. Wylewałam dwie butelki szamponu, butelki płynu do mycia naczyń.. ręce odpadały mi od szorowania, a włosy wyglądały, jakbym kąpała się w oleju.. Po kilkudziesięciu (dosłownie) próbach zmycia tej mazi w końcu moje włosy wyglądały znośnie. Płyny do mycia naczyń i inne specyfiki strasznie mi je zniszczyły. Ł trochę odpuszczała na drobną chwilę.. Zignorowałam problem.. Nie przeszkadzała mi w sumie mocno, nie sypało mi się mocno z głowy (chociaż przez ksywkę z gimnazjum 'królewna śnieżka' przepłakałam niejedno popołudnie). I tak sobie żyłam przez dłuższy czas. Ł wyłoniła się na czoło i za uszami.. długie włosy i grzywka były póki co dobrym, pozornie, rozwiązaniem. Po dłuższym czasie chorowania wyskoczyło mi kilka łusek na plecach.. maksymalnie pięć. Po kilku próbach walki z chorobą poddawałam się, "olewałam" problem. Co kilka miesięcy guglowałam wszystko, czytałam wypowiedzi, objawy, historie, zanosiłam się ogromnym płaczem, że nigdy tego i tak nie wyleczę, po czym.. zapominałam. W końcu wizyta u dermatologa i przepisane smarowidełka - Bedicort G, na włosy Polytar i parę innych. I tak sobie w zeszłe wakacje wyleciałam do Norwegii. Klimat sprzyjał, smarowałam się bedicortem, który efekty dawał szybko, ale na krótko. Po kilku dniach zmiany powracały. O dziwo, z wyjątkiem jednej (na plecach całkiem zaniknęła, zbladła, uciekła


Przepraszam, że mój wywód był tak długi.. Z góry dziękuję tym, którzy wytrwali!