- 8 gru 2012, o 13:55
#16142
Kochani, jestem tu nowa, łuszczycę zdiagnozowano u mnie ponad miesiąc temu, mimo, że choruję już prawie 3 lata, bo lekarze nie wiedzieli jeszcze wtedy, że to to. Na początku żyłam nadzieją, że to nie to, że dermatolog się myli i pójdę do innego, ale niestety przybyło mi objawów i mam 100% pewność.
Przez te 3 lata żyłam normalnie, piłam, imprezowałam, przeżywałam ciężkie stresy, nie uważałam szczególnie na skórę i nic się nie działo. Dopiero w tym roku łuszczyca zaatakowała mi paznokcie i skórę głowy i padły te straszne słowa, że to to. Nie zdawałam sobie sprawy, że to tak straszna choroba, ale mina lekarza była tak grobowa, że się przestraszyłam. Od tego czasu, jakoś nie mogę się pozbierać, bo jak tu o tym nie myśleć, jeśli codziennie patrzę, jak postępuje, jeśli cały czas swędzi. Wczoraj zauważyłam, że mam ją w uszach i myślę, że to przez to, że załamałam się, że ją mam. Mówią mi, że mam nie myśleć i żyć normalnie, ale przecież moje życie już nigdy nie będzie takie samo. Jestem młoda, uwielbiam wychodzić, pić, a teraz zostałam asbstynentką i mam wrażenie, że od rówieśników dzieli mnie cała przepaść. Czytam, że nie powinno się używać perfum, jeść rzeczy, które ja tak lubię... Boję się o przyszłość, że będzie coraz gorzej, że nie będę mieć męża, dzieci, że będę się wstydziła wyjść z domu...Mam wrażenie, że wariuję, oglądam ciągle całe ciało, gdy tylko coś mnie zaswędzi, zobaczę na skórze czerwony kolor, boję się, że to ona. A ta świadomość, że ona postępuje, że to, że wlazła mi do uszu, to częściowo moja wina, bo zestresowałam się tym, że ją mam, jest jeszcze gorsza. Miesiąc temu dermatolog sprawdzała mi uszy i nic nie było. Wiem, że muszę przestać, nastawić się pozytywnie, ale jak, jeśli swędzi, jeśli codziennie widzę, że jest gorzej? Jak sobie z tym poradziliście? Jakie były wasze początki akceptacji choroby?
Przez te 3 lata żyłam normalnie, piłam, imprezowałam, przeżywałam ciężkie stresy, nie uważałam szczególnie na skórę i nic się nie działo. Dopiero w tym roku łuszczyca zaatakowała mi paznokcie i skórę głowy i padły te straszne słowa, że to to. Nie zdawałam sobie sprawy, że to tak straszna choroba, ale mina lekarza była tak grobowa, że się przestraszyłam. Od tego czasu, jakoś nie mogę się pozbierać, bo jak tu o tym nie myśleć, jeśli codziennie patrzę, jak postępuje, jeśli cały czas swędzi. Wczoraj zauważyłam, że mam ją w uszach i myślę, że to przez to, że załamałam się, że ją mam. Mówią mi, że mam nie myśleć i żyć normalnie, ale przecież moje życie już nigdy nie będzie takie samo. Jestem młoda, uwielbiam wychodzić, pić, a teraz zostałam asbstynentką i mam wrażenie, że od rówieśników dzieli mnie cała przepaść. Czytam, że nie powinno się używać perfum, jeść rzeczy, które ja tak lubię... Boję się o przyszłość, że będzie coraz gorzej, że nie będę mieć męża, dzieci, że będę się wstydziła wyjść z domu...Mam wrażenie, że wariuję, oglądam ciągle całe ciało, gdy tylko coś mnie zaswędzi, zobaczę na skórze czerwony kolor, boję się, że to ona. A ta świadomość, że ona postępuje, że to, że wlazła mi do uszu, to częściowo moja wina, bo zestresowałam się tym, że ją mam, jest jeszcze gorsza. Miesiąc temu dermatolog sprawdzała mi uszy i nic nie było. Wiem, że muszę przestać, nastawić się pozytywnie, ale jak, jeśli swędzi, jeśli codziennie widzę, że jest gorzej? Jak sobie z tym poradziliście? Jakie były wasze początki akceptacji choroby?