Rozmowy dotyczące choroby współistniejącej z łuszczycą, czyli łuszczycowego zapalenia stawów (łuszczycy stawowej).
Awatar użytkownika
 Paweł
#2038
Spokojnie Krysiu :) Mam dosyć zawiły umysł pod niektórymi względami i właśnie z tych pewnych względów rusza mnie przytoczony wcześniej cytat. Oczywiście zgadzam się również z tym co napisałaś. Niektóre sprawy widzę w głębszych płaszczyznach, które ciężko mi wyrazić słowami.

Ale ok, koniec offtopu - wszak tu rozmawiamy generalnie o ŁZS ;)
#2105
Cześć Paweł,

tak masz rację co do cyklosporyny, tym się również leczy łuszczycę. Gdy dawno temu czytałem ulotkę od tego "leku" to w sumie się ucieszyłem bo wiedziałem, że gdyby mi się to przytrafiło to jest jakaś nadzieja - wtedy jeszcze byłem zdrowy. Lek działa immunosupresyjnie, tzn zmniejsza odpornośc organizmu osłabiając, zmniejszając działanie naszego ukł. immunologicznego co ma zapobiec ewentualnemu odrzutowi przeszczepionego organu. Osoba po przeszczepie w zasadzie nie ma odporności, jest jakby chora na Aids. Taki człowiek łatwo się przeziębia, łatwo dopadają go infekcje a jak już zachoruje to pozostają tylko antybiotyki. Sama cylkosporyna też nie pozostaje bez wpływu na pozostałe organy wew. głównie wątrobę. Fakt faktem, że to działa.... ale jakoś nie widzę żeby lekarze przepisywali pacjentom kurację tym środkiem. W naszym przypadku wystarczyłoby chorobę wyciszyć, nie ma potrzeby ciągłego brania tego leku...

No ale, z powyższego wynikałoby że łuszczyca to nie choroba skóry i stawów, ale choroba ukł. immunologicznego. Jest to taka sama choroba jak i inne z tej grupy: cukrzyca u dzieci - układ immunologiczny atakuje i niszczy trzustkę, alergie (lżejsza odmiana), astma, zapalenia stawów RZS i ZZSK i inne.
Tzn. że nasz ukł. imm. jakby zwariował i atakuje nasze własne tkanki uznając je za wroga.
Nasze wysiłki powinny skupiać się na uspokojeniu naszego ukł. immunologicznego a nie na likwidowaniu efektów w postaci problemów skórnych i stawowych.
Dlatego też jak pisałem wcześniej w tej walce potrzebne jest wspóldziałanie na wielu frontach:
- dieta i oczyszczenie organizmu z toksyn itp. - im mniej syfu w nas pływa tym ukł. imm. spokojniejszy,
- aktywniejszy tryb życia - jazda na rowerze, pływanie, spacery, kto na ile się czuje...
- ograniczenie stresu - zwłaszcza tego długotrwałego, organizm reaguje na stres jak na infekcję,
- zaakceptowanie choroby i przejęcie nad nią kontroli
- zaakceptowanie samego siebie
- pokochanie samego siebie xd
- zakończenie walki ze światem i martwieniem się sprawami na które nie mamy wpływu, ogarniajmy tylko to co tyczy się nas i naszych bliskich.

wiem wszystko to nie jest proste i od razu nie da się tego osiągnąć .... to długa droga poznawania samego siebie i swoich potrzeb gdzie najważniejszą z nich jest bycie szczęśliwym...
#2110
Dlatego tak mi zależy na odpowiedzi Gslawa - JAK TY TO CHŁOPIE ROBISZ???
Betka,

Szczerze mówiąc jest wiele książek na ten temat, ale ja nie przeczytałem żadnej.
Za to czyta je moja żona :) i potem dużo rozmawiamy. Te prawdy są uniwersalne i tyczą się również ludzi zdrowych na ciele hehe. Ale wiadomo z duchem może być różnie :devillaugh:
Poczynając od naszych urodzin poprzez nasze wychowanie, religię, szkołę, rówieśników, rodziców nasz duch jest kształtowany. Niestety często bywa tak, że nasz duch po przejściu tego wszystkiego jest b. słaby, bo:
- rodzice nas nie wspierają a wręcz często powodują, że wyrabiamy w sobie przeświadczenie że się nie liczymy i że jesteśmy nic nie warci pomimo, że jesteśmy ludźmi zdolnymi i dobrymi.
- nasza dominująca religia wpiera nam że jesteśmy nic nie wartym pyłkiem na wietrze nie godnym niczego, że powinniśmy nadstawiać drugi policzek
- w szkole jest raczej jak w wojsku... szkoda komentarza

Z tego wszystkiego na koniec wychodzi człowiek bez wiary w siebie, bojący się wszystkiego, z zaniżoną wartością własnej osoby z kompleksami, a do tego jak mu się co złego przytrafi np. choroba to obwinia o to siebie i Boga.
Oczywiście są wyjątki i można im tylko pozazdrościć albo dobrych wspierających rodziców albo tym bardziej świadomości i silnego charakteru. Ja się niestety do nich nie zaliczam…
Żeby się z tego wyrwać trzeba długiej drogi, samoanalizy i analizy naszego życia, ten proces uaktywnił się u mnie po narodzeniu moje syna gdy zacząłem się zastanawiać co mam robić i jak postępować żeby go dobrze wychować i dać mu dobry przykład. Zacząłem analizować błędy moich rodziców i rodziców żony i starać się ich uniknąć, bo niestety pewne programy w naszych głowach bardzo trudno wykasować i zastąpić nowymi….
Żeby móc dziecku dać to czego ja nie otrzymałem muszę najpierw zmienić siebie, muszę dać mu właściwy przykład… żeby mu (jak i innym) to dać, muszę najpierw być szczęśliwym człowiekiem by nie zaszczepić w nim ziarna nieszczęścia i nie pogodzenia z losem i życiem. Trzeba więc kochać siebie dbać o siebie (oczywiście nie raniąc innych) aby mieć siłę na dawanie, trzeba rozniecać wewnętrzny płomień szczęścia poprzez realizowanie swoich pragnień nawet tych najprostszych, bo gdy tego nie robimy nasz wewnętrzny płomień gaśnie i nie jesteśmy w stanie dać nic dobrego poza zgorzknieniem.
Tak więc trzeba sobie troszkę dogadzać i żyć zgodnie ze sobą nie zmuszając się do niczego na siłę, bo wtedy naturalnie stajemy się nieszczęśliwi i nasz płomień gaśnie. Ja zawsze uważałem, że powinienem być dobry dla innych i cierpliwy, dawać im to czego chcą nawet jeżeli nie mam na to ochoty – poświęcać się. Tak naprawdę w ten sposób krzywdzimy siebie i osoby, którym dajemy bo to co dajemy jest nacechowane złą energią. Jeżeli dajemy bo jesteśmy szczęśliwi nasz dar ma energię pozytywną… i nie odbiera nam siły…

Starajmy się więc robić wszystko tak, żeby dawało to nam przyjemność i radość, poczynając od zadbania o własne ciało i robienie sobie przyjemności, unikając smutnych informacji i złych wiadomości – lepiej nie oglądać wiadomości w TV.
Co dzień rano patrzeć na siebie w lustrze i podziwiać siebie, swoje ciało. Mówić wtedy: jesteś super, podobasz mi się, a gdy coś z nim jest nie tak powiedzieć wtedy: popracuję nad tym żeby to zmienić i wyobrazić sobie siebie jako osobę całkowicie zdrową. Ja tak robię codziennie rano gdy wstanę z łóżka i wybieram się pod prysznic. Stoję na golasa i patrzę na siebie z takimi myślami – nie bierzcie mnie jednak za jakiegoś zboczeńca, to sama natura i trzeba akceptować siebie i swoje ciało… jesteśmy przecież odbiciem Boga.
#2114
...madrze prawisz.....prawdy znane raczej wszystkim...co innego teoria a co innego praktyka...miło sie czyta ...moze cosik uda sie zrealizowac....podoba mi sie z tym prysznicem...też bym chetnie popatrzyła i popodziwiała...moje lata swietnosci lekko juz przykrył czas zapomnienia ale....czasami podrywam sie do lotu jak Feniks z popiołów....i tak sobie mysle że z tej pełnej zdrowotnosci diecie i higienie zycia...poumieramy całkiem ....zdrowsi.... :D

jako ze sie o ciebie prawie pozabijalim teraz sie nie obraz całkiem :*
#2119
ja na ostatni pobyt w szpitalu wziełam sobie od sąsiadki "Śmiertelni i nieśmiertelni" Kena Wilbera. Wcześniej spotkałam się ze stwierdzeniem, że łuszczycy się nie akceptują, chcą "zmienić skórę", dlatego mamy takie problemy... To w kontekście psychologicznego wsparcia w leczeniu łuszczycy. Choroby immunologiczne nazywa się wszak "chorobami z autoagresji"... Miałam takie przekonanie, że choruję, bo to moja wina. Bo się nie akceptuję, bo za dużo od siebie wymagam, bo nie dbam o sibie, jak powinnam, bo jem coś tak albo czegoś nie jem... itd...
Gslaw, mówisz to samo, co Wilber w swojej książce :D Takie myślenie o sobie - jako sprawcy swojej choroby - jest naprawdę pozbawione sensu. I obciążajace. Więc też postanawiam się kochać:) Brzmi banalnie, ale kryją się za tym miesiące przemyśleń :D
#2121
gslaw pisze:. Sama cylkosporyna też nie pozostaje bez wpływu na pozostałe organy wew. głównie wątrobę.
...
a to jest bardzo ciekawe. mnie przepisano cyklosporyne wlasnie dlatego, ze nie oddzialowywuje negatywnie na watrobe, z ktora cos sie dzieje :cool:
#2131
szater pisze:każdy własciwie lek przechodzi w wiekszej lub mniejszej mierze przez wątrobe.....siły nie ma...jedynie troszke czopki omijaja układ trawienny...
zgadza sie, ale akurat cyklosporyna dziala negatywnie glownie na nerki.

naprawde nie sadze, ze lekarze przy wysokich transaminazach watrobowych daliby mi lek, ktory odzialowywalby negatywnie glownie na watrobe.
#2134
...za lekarzy to trudno mi reczyc....maja rózne swietne pomysły....Cyklosporyne tez przerabiałam dosc długo i...Alat i Aspat miałam...masakra...jednak ważniejsze widac było co innego.
Z kilku skutków ubocznych cyklosporyny pozwole sobie przytoczyc:
zaburzenia czynności nerek,
nadciśnienie tętnicze,
drżenie,
bóle głowy,
hiperlipidemia
jadłowstręt,
nudności i wymioty,
bóle brzucha,
biegunka,
hiperplazja dziąseł,
zaburzenia czynności wątroby,
zapalenie trzustki,

....to tylko kilka....tak ze spokojnie ..lekarze czytaja wyniki troszke inaczej jak my
#2136
betka

wilbera to nie znam, ale fakt, te prawdy są ogólnie znane i poruszane przez wielu autorów tego typu publikacji. Jednakże na podstawie własnych doświadczeń mogę stwierdzić, że to działa... gdy czujesz, że twoje życie zależy od ciebie, gdy żyjesz, postępujesz, podejmujesz decyzje zgodnie ze sobą stajesz się automatycznie szczęśliwszym człowiekiem i twój duch jest zdrowszy a przez to może i ciało xd. Tak to działa u mnie. Nie powiem czy będzie to działało w ten sam sposób u damskiej części społeczeństwa.... bo przecież jesteśmy całkowicie inni i mamy inne potrzeby i inne rzeczy mogą nas czynić szczęśliwym...

natomiast broń Boże nigdy nie myślałem o sobie, że jestem sprawcą swojej choroby... choć poniekąd taki mechanizm może wystąpić głównie z powodu stresu i ogólnego niezadowolenia z życia.
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
  • 9