- 14 lis 2012, o 15:33
#14905
W końcu zabrałam się za to co powinnam zrobić 6 lat temu... pogodzić się z faktami.
Mam 21 lat, o łuszczycy dowiedziałam się w ostatniej klasie gimnazjum. Był to niesamowity BUM, dziwne zmiany których moja rodzina nigdy nie widziała. Głowa, uszy, przedramiona, brzuch, nogi... w sumie wszędzie. Bieganina po lekarzach trwała około 2-3 miesiące zanim stwierdzono ostatecznie. Od razu szpital, naświetlanie... i na jakiś czas był spokój.
W liceum bawiłam się z nieograniczoną masą leków,przytyłam masakrycznie,ale dało się żyć, zwłaszcza że wszystko bagatelizowałam, nie było znowu tego tak wiele, mało też poznawałam nowych ludzi, a stali znajomi o wszystkim wiedzieli i nie raz bronili mnie przed atakami ze strony ludzi mówiącymi : to trąd! Nie było łatwo, ale dawałam radę.
Przy maturze się baardzo pogorszyło. Dużo stresu i jeszcze więcej imprez by go rozładować. Ale dawałam radę. Jakoś. Pamiętam że pierwszy załam miałam, kiedy chciałam sobie przypomnieć jak wyglądały moje ręce bez tego dziadostwa. Rodzina coś tam pomagała, ale nie szczędziła też uwag jak bardzo nieestetycznie to wygląda i bym zakładała długie rękawy do rodzinnych kolacji.
Potem przyszły studia, wyprowadzka z domu rodzinnego i wtedy rozpoczął się najgorszy dla mnie okres jeśli wziąć pod uwagę chorobę. Masy nowych ludzi którym trzeba wszystko tłumaczyć i to kilkukrotnie. Najgorsi byli ci co mówili że rozumieją i że to wcale nie jest takie straszna. No ale w końcu znalazłam jako takich stałych znajomych i znowu było ok.
Jednak od jakiegoś czasu wcale sobie już nie radzę. Przerasta mnie to zupełnie, do tego doszła mi masa uczuleń i muszę rezygnować prawie ze wszystkiego. Najbardziej boli mnie brak osób z którymi mogę o tym porozmawiać.
Dlatego mam nadzieję że jakoś dam sobie dzięki Wam radę
Mam 21 lat, o łuszczycy dowiedziałam się w ostatniej klasie gimnazjum. Był to niesamowity BUM, dziwne zmiany których moja rodzina nigdy nie widziała. Głowa, uszy, przedramiona, brzuch, nogi... w sumie wszędzie. Bieganina po lekarzach trwała około 2-3 miesiące zanim stwierdzono ostatecznie. Od razu szpital, naświetlanie... i na jakiś czas był spokój.
W liceum bawiłam się z nieograniczoną masą leków,przytyłam masakrycznie,ale dało się żyć, zwłaszcza że wszystko bagatelizowałam, nie było znowu tego tak wiele, mało też poznawałam nowych ludzi, a stali znajomi o wszystkim wiedzieli i nie raz bronili mnie przed atakami ze strony ludzi mówiącymi : to trąd! Nie było łatwo, ale dawałam radę.
Przy maturze się baardzo pogorszyło. Dużo stresu i jeszcze więcej imprez by go rozładować. Ale dawałam radę. Jakoś. Pamiętam że pierwszy załam miałam, kiedy chciałam sobie przypomnieć jak wyglądały moje ręce bez tego dziadostwa. Rodzina coś tam pomagała, ale nie szczędziła też uwag jak bardzo nieestetycznie to wygląda i bym zakładała długie rękawy do rodzinnych kolacji.
Potem przyszły studia, wyprowadzka z domu rodzinnego i wtedy rozpoczął się najgorszy dla mnie okres jeśli wziąć pod uwagę chorobę. Masy nowych ludzi którym trzeba wszystko tłumaczyć i to kilkukrotnie. Najgorsi byli ci co mówili że rozumieją i że to wcale nie jest takie straszna. No ale w końcu znalazłam jako takich stałych znajomych i znowu było ok.
Jednak od jakiegoś czasu wcale sobie już nie radzę. Przerasta mnie to zupełnie, do tego doszła mi masa uczuleń i muszę rezygnować prawie ze wszystkiego. Najbardziej boli mnie brak osób z którymi mogę o tym porozmawiać.
Dlatego mam nadzieję że jakoś dam sobie dzięki Wam radę
