Tu piszemy o leczeniu tradycyjnym stosowanym w łuszczycy, czyli o maściach, płynach, tabletkach i zastrzykach oraz o światłolecznictwie.
 Szary ludzik
#4791
Choruję na Ł od trzydziestu lat. Pierwsze objawy pojawiły się, gdy miałem 5 lat, stało się to po tym, jak wróciłem z rodzicami znad morza (pamiętam, że przeżyłem wtedy straszny stres, gdy ugryzła mnie pszczoła, spuchła mi ręka, a chwilę później po wielkiej fali znalazłem się na chwilę pod wodą i wydawało mi się, że morze na zawsze mnie porywa..). Zmiany pojawiły się na głowie, byłem smarowany maścią - Lorindenem A i T. W zasadzie do ok 18 roku życia choroba nie była zbyt nasilona, miałem kilka plamek na skórze głowy i jakieś pojedyncze na tułowiu. Pamiętam, że pierwszy większy wysiew (na skórze czoła, na granicy z włosami) pojawił się, gdy pojechałem do innego miasta na egzaminy na studia. Byłem zajęty przygotowaniem się, coś tam doczytywałem, a wieczorem przed dniem egzaminu spojrzałem w lustro i zobaczyłem dość rozległe czerwone, łuszczące się zmiany. Było to dla mnie olbrzymim zaskoczeniem, bo dotychczas choroba ta nie dawała się jakoś szczególnie mocno we znaki, ot tam dwie czy trzy plamki. Tym razem to było coś większego. Po latach zrozumiałem, że to wszystko musiało rozwinąć się od stresu przedegzaminacyjnego, bo niewątpliwie takowy czułem chcąc nie chcąc.
Lata studiów - naprawdę wielkich stresów i napięć - to były kolejne epopeje mojego zaprzyjaźniania się z moją przymusową ,,dziewczyną" - Ł. Było mi strasznie ciężko, a przede wszystkim smutno, bo nie potrafiłem przełamać się, aby wtajemniczyć w ten swój problem jakąś dziewczynę, a wiadomo jak smutno jest być samemu w takim wieku, gdzie wszyscy mają swoje sympatie, narzeczone i wielu przyjaciół. Starałem się jednak jakoś przetrwać, wierząc że kiedyś w końcu ta medycyna wymyśli coś w końcu. Wiele się bowiem wtedy słyszało o nowych metodach, jakichś terapiach genowych, biologicznych itp. Zawsze człowiek wpadł na jakiś nowy pomysł i nadzieja odżywała. Oczywiście te pomysły nie wnosiły niczego nowego, ale dzięki temu udało się jakoś psychicznie dość dobrze funkcjonować i iść do przodu. Skończyłem studia, pracuję od dziesięciu ponad lat, kontaktuję się z ludźmi i mało kto wie, że mam problem z Ł. Stało się tak dlatego, że przez cały ten czas byłem bardzo skrupulatny jeśli chodzi o stosowanie maści (codziennie, wytrwale, dość dokładnie). Bo to niestety dla mnie był jedyny sposób na kontrolę nad chorobą. Nigdy nie próbowałem użycia silniejszych leków - metotreksatu, retinoidów, cytostatyków i innych immunomodulatorów. Za bardzo obawiałem się powikłań, uszkodzenia szpiku, wątroby itp. Nie chciałem też być pod czyjąś stałą opieką, z tymi kontrolami i regularnymi wizytami. Chciałem żyć z tą swoją chorobą samemu. Nie żałuje tego teraz, bo w sumie przeżyłem trzydzieści lat z chorobą i cała ta moja sytuacja zdrowotna była pod kontrolą dzięki maściom. Doskonale wiem, że maści sterydowe są szkodliwe przy dłuższym stosowaniu (ścieńczenie skóry, uodparnianie się zmian na te maści itp), ale ja w sumie stosowałem ich mało, średnio gdzieś około tubkę na miesiąc. Moja Ł bowiem nigdy nie weszła w fazę erytrodermiczną. Miałem kilka większych wysiewów, ale skorzystałem dwukrotnie z fototerapii (lampy PUVA), bo nie wyobrażałem sobie smarować te liczne, drobne zmiany każdego dnia. Lampy były dla mnie super skuteczne, ale w sumie po miesiącu od zakończenia terapii nowe zmiany pojawiały się znowu. Raz podleczyłem się nad morzem - ale była wtedy super pogoda, wspaniała atmosfera, regularne posiłki i totalny relax. Dodatkowo przeżyłem wtedy jeszcze najpiękniejszy romans (miłość po prostu) w moim życiu, byłem naprawdę szczęśliwy. Ł znikła wtedy po kilku dniach pobytu tam. Nie udało mi się jednak w późniejszych latach tego sukcesu powtórzyć..
Nie mogę powiedzieć, że moja Ł jest łagodna, bo praktycznie zawsze miałem kilka zmian na głowie i kilkanaście na tułowiu i kończynach. Ta moja choroba to taka odmiana, w której nie ma dużych placów na skórze, ale występują plamki, średnio 0,5-2 cm. Niemniej jednak było to cały czas bardzo męczące i nie dało się tego uznać za nieznaczące dla samopoczucia i mojej chęci do życia towarzyskiego.

Przepraszam za tak długi wstęp, przejdę do meritum.
Wypracowałem sobie swoją teorię choroby. Nie jest to teoria wzięta z kosmosu, opieram ją na swoich doświadczeniach, przeżyciach, terapiach, obserwacjach, notatkach, logicznym myśleniu.
Ma się to więc tak:

Pierwotną przyczyną jest stres ( duży stres) - jakieś wydarzenie w życiu - trudny egzamin, rozstanie, rozwód, śmierć bliskiej osoby, utrata pracy, często maltretujący nas psychicznie ludzie, nauczyciele, koledzy, różne bardzo przykre zdarzenia itp itd.
To daje początek zmian w układzie immunologicznym, ale przede wszystkim w układzie pokarmowym - dochodzi do upośledzenia ochronnej roli śluzówki przewodu pokarmowego.

Skąd takie przypuszczenia? Znane jest w medycynie zjawisko powstawania wrzodu trawiennego np w żołądku pod wpływem dużego stresu - stress ulcer. Jest to więc koneksja udowodniona.
Ludzie nadwrażliwi, stresujący się łatwo, nerwowi zwykle cierpią na jakieś przynajmniej przejściowe problemy z żołądkiem - najczęściej jest to przewlekłe zapalenie żołądka, czasem choroba wrzodowa w pełnej krasie. Moim zdaniem zmiany zapalne powstają nie tylko w żołądku. Dotyczą one także jelita grubego, ale przede wszystkim cienkiego (a to dość długi i znaczący odcinek przewodu pokarmowego - jelito czcze i kręte), a dlatego nie ma o nim zbyt wiele konkretnych i wartościowych informacji w dostępnych publikacjach medycznych, bo do tej pory nigdzie na świecie nie było żadnej metody medycznej do oceny śluzówki jelita cienkiego. Żadnej! Gastroskopia sięga tylko do dwunastnicy, kolonoskopia w zasadzie tylko do zastawki krętniczo-kątniczej (tam gdzie obok tego miejsca czasem zapala się wyrostek robaczkowy) na początku jelita grubego, w miejscu jego połączenia z jelitem cienkim. Nikt więc nigdy zbyt wiele nie wiedział o tym odcinku (jelicie cienkim) i jego faktycznych chorobach u danego człowieka (przyżyciowo) i ich morfologicznych zmianach w śluzówce, no chyba, że komuś wycięto kawałek tego jelita w czasie jakiejś operacji brzusznej i zbadano. To jednak nie zdarza się zbyt często (takie resekcje jelita cienkiego), właściwie to bardzo, bardzo rzadko. A przecież ten odcinek przewodu pokarmowego w dużym stopniu odpowiada za wchłanianie składników pokarmowych. Dopiero w ostatnich latach pojawiło się badanie (wciąż niedostępne dla większości szaraków) kapsułką z kamerą, którą się połyka, potem ,,pozbywa naturalną drogą" i zapis z niej jest analizowany przez medyka.

Do czego zmierzam?

Moim zdaniem przyczyną zaostrzeń Ł w głównej mierze są pokarmy, po tym jak stres na jakimś etapie naszego życia uszkodził śluzówkę przewodu pokarmowego i ,,uczulił" układ immunologiczny (odpornościowy) na antygeny pokarmowe. Powstają wtedy praktycznie nieśmiertelne przeciwciała, które zawsze już potem reagują alergicznie na określone antygeny pokarmowe. Nie pisałbym tego gdybym nie doświadczył tego na własnej skórze, nomen omen.
Tę teorię potwierdza fakt, że plazmafereza (czyszcząca krew z przeciwciał) usuwa naszą chorobę na jakiś czas (dopóki znowu nie zjemy tych zakazanych pokarmów i nie rozpętamy na nowo reakcji tworzenia nowych przeciwciał). Bo to właśnie te przeciwciała (powstałe w reakcji na antygeny pokarmowe) krążące we krwi uszkadzają skórę, poprzez skomplikowane reakcje immunologiczne (kompleksy immunologiczne, aktywacja dopełniacza i interleukin), o których nie ma sensu żebym Wam pisał (bo to dość nudne po prostu).

Moje zaostrzenia ewidentnie występują po pewnych pokarmach:

- czekolada - zawsze na drugi, trzeci dzień po zjedzeniu czekoladki, wafelka, batonika pojawiają się czerwone plamki (najszybciej na twarzy). I nie potrzeba tu całej czekolady, czy słoika Nutelli (po nich to jest mega problem), wystarczy mała czekoladka.

- mleko - zawsze mam zmiany po lodach, jogurtach, maśle, serze żółtym, homogenizowanym i przeróżnych innych produktach mleczarskich. Jestem tego pewien na 100%, że szkodzi mi mleko. Nie pijam go więc w ogóle, nie jem żadnego z tych produktów. Zero. Nie jem nawet naleśników i wszelakich potraw, które mają składniki lub panierkę zawierające mleko. Mleko jest zdecydowanie be.

- wieprzowina - mam ewidentne reakcje skórne na ten rodzaj mięsa. Dość powiedzieć, że obecnie praktycznie każda postać wieprzowiny jest konserwowana azotynem sodu. Azotyny i azotany rozszerzają naczynia - to powoduje, że Ł wyłazi.
Wieprzowina ma ponadto zbyt dużo tłuszczów nasyconych, cholesterolu, to podrażnia wątrobę, a toksyny zamiast być przetwarzanymi w wątrobie (głównym laboratorium detoksykacyjnym organizmu) krążą we krwi i sieją zamęt na skórze.

- zawsze po zjedzeniu ,,chińszczyzny", ,,turczyzny" i tego typu dań szybkich, mam zaostrzenie. Spowodowane jest to tym, że w potrawach tych jest masa przypraw, te kuchnie bazują na przyprawach. Szczególnie szkodzi mi curry.

- orzechy ziemne - do wyrzucenia do śmieci. Najbardziej znany alergen pokarmowy.

- nie piję alkoholu pod żadną postacią, nawet piwa. Po alkoholu zawsze następnego dnia miałem wysiew. Związek bezsprzeczny.

- nie jem nic kwaśnego - ogórki kiszone, kwas cytrynowy itp. Po ogórkach kiszonych (które uwielbiam) zawsze miałem kolejne plamki i twarz niekwalifikująca się [mimo, że jestem ładny chłopak ;) ] do wyjścia na zewnątrz.

- nie piję żadnych napojów sztucznych typu cola, fanta, sprite itd - zawierają wszystkie te substancje, których nam nie wolno spożywać! Po np takim napoju Nestea (herbatki smakowe), czy Lipton mam klasyczne zaostrzenie, nie wspomnę już o coli. Większość z tych napojów zawiera kofeinę, która jest klasycznym szkodnikiem dla nas, nie ma chyba bardziej nic szkodliwego i zaostrzającego zmiany typu Ł niż KOFEINA. Sprawdziłem na sobie to wielokrotnie. Nie próbuję już nigdy więcej. Po filiżance kawy, czy po mocnej czarnej herbacie (teina, teobromina - podobne biologicznie do kofeiny) - wysiew zawsze, w standardzie.



Jeżeli nie spożywam powyższych potraw NIE MAM ŻADNYCH NOWYCH ZMIAN, a stare zmiany podleczam przez kilka dni jakimikolwiek maściami, jestem CZYSTY. Tak już jest przynajmniej od paru miesięcy.

Nie zrażajcie się brakiem natychmiastowych efektów tej terapii, bo stare zmiany same nie ustąpią tak szybko (przez co możecie uznać błędnie, że dana terapia nie działa i dalej jeść te wszystkie trucizny), trzeba im lekko ,,pomóc" maściami, ale co najważniejsze NIE POWSTAJĄ NOWE ZMIANY,a od tego zależy sukces naszej terapii, bo bez nowych zmian wkrótce zapominacie o problemie Ł.

Jeśli bowiem powstają nowe zmiany, to stare nie znikają, bo są stale zasilane przez nowe podziały komórkowe w tym samym miejscu.

Ta terapia ma sens jeśli stosujecie ją przynajmniej przez dwa-trzy tygodnie. Ale bez żadnych, nawet minimalnych odstępstw! Jedna czekoladka, jedna kawka, jedno piwko mogą zniszczyć cały Wasz wysiłek, przez co choroba wydaje się być jakimś fatum. Nieprawda, można z tym walczyć. I trzeba. Potrzeba tylko trochę więcej samozaparcia i konsekwencji w tym, co się robi.

To ,,pokrótce" mój sposób. Jeśli komuś to chociaż trochę pomoże będzie super. Wiem doskonale co czujecie, życzę Wam sukcesu w walce z tym ,,czymś".
Awatar użytkownika
 szater
#4797
ja juz też sie wypowiedziałam....a wklejac to co juz napisałam na tamtym forum to raczej niekoniecznie :devillaugh:
 betka
#4802
Szary ludku, a łatwiej się nie da?... Ja to podziwiam takich ludzi, jak Ty - konkret, samozaparcie, samokontrola... Kompletnie poza moim zasięgiem - zamęczyłabym się - a stres jest początkiem, jak rozumiem, późniejszego wysypu. Ale - szacun! Naprawdę! :)
 swiecki45
#5486
Czytając już się trochę zestresowałem:)Spróbuje trochę zmienić swoje nawyki żywieniowe ale mam nadzieję że mój organizm da mi niższą poprzeczkę.Zacznę od zmiany herbaty na zieloną.Pozdrawiam.
 wiotkalik
#30326
U mnie niestety problem stanowiła łuszczyca skóry głowy.Stosowałam wiele różnorodnych preparatów, ale najlepsze jednak znalazłam w https://hermzlabs.pl/ . Tutaj kupiłam bardzo dobrą odżywkę i szampon, które naprawdę przyniosły wielki rezultat, więc na twoim miejscu również bym postawiła na te preparaty
 marek6901@vp.pl
#30330
Ja choruje na to 30 lat i już miałem dość tych preparatów i postanowiłem leczyć się światło terapią.Kupiłem lampę leczniczą UVB i grzebień UVB. i teraz leczę sie sam w domu.Takie naświetlanie trwa dwa miesiące ale póżniej mam trzy lata spokoju