Wow! Kochana Krzysiu! Przypomniałaś mi stare dzieje!

Stosowałam. To się nazywa dokładnie Pau d'arco i jest preperatem z kory drzewa lapacho, stosowanej w różnych celach jeszcze przez Inków. Stare dzieje, bo stosowałam to co najmniej 10 lat temu. Preparat dostałam od pani reumatolog (niestety już nieżyjącej), kiedy po raz pierwszy zaatakowała mi cholera stawy. Tak mi opuchł paliczek palca wskazującego prawej ręki, że ruszać nie mogłam, a ból! Nie zapomnę! Ci, co chorują na ŁZS wiedzą, co mówię... Mądra pani reumatolog, jak tylko zobaczyła zmiany łuszczycowe, natychmiast powiedziała, że to ŁZS. Preparat był niedostępny absolutnie, jeździłam po niego na drugi koniec Krakowa, do jakiejś babki, w jakimś domu... całe to kupowanie było owiane jakąś formą tajemniczości, przynajmniej ja to wtedy tak odbierałam. Najważniejsze. Czy pomógł? Na ten bolący staw tak i to bardzo. Po jakimś miesiącu w ogóle go nie czułam i ten akurat staw nie dokucza mi do dziś. Na skórę? Nie pamiętam. Być może była jakaś remisja wtedy, ale dokładnie Ci nie powiem, bo za dużo nawrotów było później. Co ciekawe - preparat powodował u mnie... hmmm... nie wiem, jak to opisać... miałam piękne usta

słuchajcie, śmieszne, ale naprawdę - takie opuchnięte i bardzo mocno czerwone, jakby po jakichś modnych teraz ostrzyknięciach botoksem czy tam innymi kwasami. Kilka razy już myślałam, jak to sie nazywało? Co to było? I dziś patrzę - bingo! Pau d'arco! Nie żebym leciała zaraz kupować ze względu na te usta

, ale... kto wie... może zapodam sobie na wzmocnienie
